Dzisiaj wpis dla wszystkich poza granicami naszego pięknego kraju 🙂
Czym jest szkoła? W większości nie kojarzy się nam ona zbyt dobrze. Jest jakimś molochem, gdzie każdy walczy o swoje (choć często uczy współpracy). Nie mam zamiaru szkoły oceniać. Ani na plus ani na minus. Wybór każdego rodzica.
ALE
U dzieci dwujęzycznych za granicą sytuacja ma się inaczej. Placówka polonijna jest miejscem, gdzie dziecko styka się z językiem od innych osób niż mama lub/i tata.
Popatrzmy na to inaczej.
Prof. Ewa Lipińska podkreśla często, że człowiek to taka istota, która uczy się słów od innych osób. I to jest logiczne 🙂 Jeśli owa istota mieszka za granicą, to uczy się słów polskich od mamy i/lub taty. ALE! Ilość słów używanych przez rodziców jest ograniczona! („używanych”, nie „znanych”) I te słowa używane przekazują potomstwu rodzice.
Potem rodzice zaczynają dziecku czytać książeczki. Dziecko wiele z tych książeczek zapamiętuje, ale jeśli nie ma możliwości użycia danego słowa w kontekście, używa go nadzwyczaj rzadko (np. niewiarygodnie, nadzwyczaj, jednakże). Bez tych słów można żyć, a jakże! 🙂 Jednak jest charakterystyczne dla większości dzieci, których na tym etapie kończy się kontakt z językiem mniejszościowym to, że używają one tzw. języka domowego. Jest to język dość ubogi, bo trudno nim rozmawiać np. o pracę.
Kiedy więc w okolicach zamieszkania rodziny dwujęzycznej znajduje się placówka,która wzmacnia język mniejszościowy – rodzic powinien zapisać do niej dziecko. Oprócz oczywistych oczywistości, jak np. nauka piosenek, wierszyków, czytania i pisania, taka placówka:
a) motywuje do używania języka mniejszościowego,
b) uczy dziecko nowych słów od innych osób (nawet przekleństw, które też są niezbędne w potocznym użyciu języka),
c) uczy rozumienia metajęzykowego (co to podmiot? a co autor miał na myśli?),
d) pokazuje dziecku, że nie tylko ono jest w sytuacji dwujęzyczności (a to bardzo ważne!) i…
e) pozwala przynależeć do grupy.
Oczywiście, nie zawsze jest możliwość zapisania dziecka do takiej szkoły. Wtedy musimy sami wspierać dwujęzyczność, ale zapewniam – ze szkołą i przedszkolem jest dużo łatwiej. Dlatego, jeśli macie taką możliwość – wykorzystajcie ją. Choćby na próbę 🙂
Kaja ma 7 lat i jest w rodzinie mieszanej. Dzisiaj była zobaczyć naszą polską szkołę w Hamburgu. Od mamy dostałam taką wiadomość: „Kaja zachwycona i chciała jeszcze po kolacji odrabiać zadania tacie się chwaliła ze polska szkoła lepsza niż niemiecka…”
Zatem: spróbujcie 🙂
Właśnie ruszyły zapisy do klas pierwszych w szkołach polonijnych i przedszkolach 🙂
Moje dzieci bez polskiej szkoly nie wyobrazaja sobie tygodnia. Ucza sie tak jak ja kiedys – 45 minut lekcji, przerwy, dzwonki, apele, ubior na galowo, bale, wycieczki, rozdanie swiadectw. Co tydzien przynosza do domu nowe zwroty z zajec i powiedzonka kolegow. Np nigdy nie slyszalam: „Spiewam i tancze i jem pomarancze”. Zaslyszaly od kolezanki, przyjelo sie u nas w domu 😉 Jezyk stale zyje i sie zmienia. Slowa: dycha, na lapu capu, wloczykij – ja znam, one nigdy by nie uzywaly poza ksiazkami gdyby nie byly potrzebne im do zabawy z innymi Polakami. Popieram, szkoly sobotnie sa naszym dzieciom bardzo potrzebne.