Zamiast „autyzmów” możecie wstawić „niedosłuchów”, „dysleksji”, „opóźnień” itp. Matka szła w pole, ojciec do stajni lub oboje do pracy (bo w PRL wszyscy mieli pracę), dzieci się zostawiało u sąsiadki, babci, ciotki i nikt autyzmów nie widział. To bardzo częste argumenty, które słyszę, kiedy diagnozuję dziecko z opóźnieniem rozwoju mowy i kiedy obok siada babcia/dziadek i mówi, że wujek Zdzisiek też nie mówił do 5. r.ż. (bo kompot zawsze był na stole), a teraz to jakaś dziwna moda zapanowała na diagnozowanie.
Jak to jest naprawdę? Cóż, rzeczywiście kiedyś zaburzeń było mniej. Dlaczego?
1. Bo była mniejsza diagnozowalność. Zarówno specjalistów było mniej, mniej zaburzeń było opisanych i nazwanych, co wiąże się też z tym, ze dzieci nie były przez rodziców na diagnozy przyprowadzane.
2. Jest dziwne dziecko? Dziwnie się zachowuje? I co z tego? Mama i tak musi wracać do pracy, dziecko idzie do przedszkola. A tam opiekunki – stara szkoła – wyprowadzały dzieci z lżejszych zaburzeń lub uczyły z nimi żyć, same nie wiedząc o tym, że wyprowadzają. Przykład? Moja babcia, nauczyciel z wieloletnim stażem. Diagnozuję w jej obecności dzieci jej sàsiadki. Mówię: „Uważaj, jest zagrożenie dysleksją, ćwicz tak i tak, to wyćwiczysz i będzie ok.” Sąsiadka wychodzi, babcia: „Za moich czasów to żadnych zagrożeń dysleksją nie było, brałam dziecko po lekcjach, ćwiczyłam z nim to i to – i tu wymienia mi wszystkie ćwiczenia na dysleksję jakie znam, tylko bez nazw lub inaczej nazwane – i doprowadzałam do tego, że doganiało inne dzieci w klasie.”
3. Jeśli zaburzenie było głębokie, dziecko albo kończyło we wsi jako „głupek” albo w miastach szkoły specjalne, najczęściej z internatem. Dlatego te zaburzenia były mniej widoczne na ulicy i stąd hasło „nie było”.
4. Zaburzenia i deficyty lekkie u małych dzieci były ćwiczone w domu, najczęściej zupełnie nieświadomie. Rodziny kiedyś były wielopokoleniowe, dzieci wychowywały się z rodzeństwem, kuzynostwem u dziadków. A tam miały – oprócz przyjemności – obowiązki, np. drylowały wiśnie na kompot (kategoryzacja), robiły kanapki dla siebie i ferajny (sekwencja). W ramach przyejmności biegało się boso po trawie, kamieniach, piachu, łapało żaby w zimnym potoku (właściwie to kijanki) czy wkładało ręce do ogniska po ziemniaka (sensoryka). Ustanawiano także przywództwo w stadzie (szeregowanie), malowało kamieniami i kwiatkami lepiej niż najstarszy (analiza i synteza wzrokowa) i piekło z mamą/babcią ciasto (motoryka mała). Po takich stymulacjach mało które dziecko miało zaburzenia czy deficyty niewyćwiczone.
5. Kiedyś też stymulacji, które nazywamy prawopółkulowymi, było mniej. Dzieci bawiły się aktywnie, nie siedząc przed TV, tabletem czy grą edukacyjną na komputerze. Zewsząd nie były atakowane przez świecące na ulicy billboardy, a jedzenie awierało mniej chemii.
Dzisiaj mamy inny świat. Nie lepszy i nie gorszy. Inny. Inną rzeczywistość. Zaburzenia i deficyty bardzo szybko wychwytują specjaliści, dzięki czemu dziecko ma szansę nie być „wsiowym dziwakiem”, a normalnie funkcjonującą jednostką w społeczeństwie. Przez to, że mamy mniej możliwości stymulacji w miastach (naturalnych stymulacji, ja np. nie puściłabym dziecka po hamburskiej trawie, pełnej psich odchodów, boso), specjaliści pomagają wybrać rodzicom właściwe zabawy dla dziecka. Szybko rozpoznajemy deficyty i dobra i wczesna stymulacja pozwala na równy start dzieci w wieku szkolnym. Nie robimy nic „na czuja”, już wiemy jak co się nazywa i tak diagnozujemy. I pomagamy, Wam, rodzicom.
A że kiedyś autyzmów nie było? Popatrzecie dookoła ilu wśród Waszych znajomych (zwłaszcza ścisłowców) jest ludzi z podobnymi cechami, co tzw. „wysokofunkcjonujący autyzm”. Nienazwane nie istniało?
Swietne! Dawno nie czytalem tak madrego artykulu na ten temat!
Dziekuje:)
Cala przyjemnosc po mojej stronie 🙂 Pani artykul otworzyl mi oczy na ten temat…bo tez sie zastanawialem dlaczego w dziecinstwie w Polsce nie slyszalem o zadnym autyzmie – tylko ze jestem „nienormalny” i „filozof chlopski” i „pofertany” i „pocieszny”, itd 🙂
Powtarzam taka moja obserwacje od dekad na temat moich rodakow, ze jak rodak czegos nie widzi albo o czyms nie slyszal, to oznacza dla rodaka, ze tego NIE MA.
O taaaaak! Mój ulubiony tekst. „Nie ma takiej ryby, bo ja o niej nigdy nie słyszałam” 😀
Super tekst!!
Witam,
trafiłam na Pani bloga przypadkiem. Rozpoczynam pracę w żłobku już od poniedziałku i szukam, czytam, dokształcam się. A u Pani bardzo dużo przydatnych i merytorycznych informacji. Dziękuję!
Dziękuję 🙂 Proszę więcej…
U nas idzie baaaardzo słabo, muszę się z PPP skonsultować, opracować plan dla rodzin… Ech…
Ps. Księgarnia na I zrealizowała zamówienie w tydzień (podają 1 dzień roboczy).
Pozdrawiam.
Zgadzam się w 100%. Pracuję od ponad 30 lat, w tym od ponad 20-tu z dziećmi z zaburzeniami rozwoju. Pamiętam też czasy praktyk na studiach, moja rodzina była związana ze szkolnictwem specjalnym. Były takie dzieci jak najbardziej, może procentowo trochę mniej, bo mniej było skutecznie podtrzymanych ciąż, skrajnych wcześniaków i dzieci z problemami ciążowo-porodowymi, które przeżyły. Ale domy dziecka, domy opieki pełne były takich dzieciaków, nie diagnozowało się autyzmu, ale upośledzenie lub „schizofrenię dziecięcą”, wieloletni rezydenci w psychiatrykach do dzisiaj tam przebywający, to często autystycy. Szkoły specjalne często były miejscem edukacji inteligentnych dyslektyków.
Wrzucę jeszcze trzy grosze na temat wysokofunkcjonujących autystów.. Sama kiedyś sobie myślałam: politechniki pełne są tych dziwnych profesorów którzy chodzą w starych prochowcach nie potrafią o siebie zadbać ale umysł maja jak brzytwa, zdobywają światowe nagrody.Nigdy nikt ich nie diagnozował w dzieciństwie Żyją trochę obok społeczeństwa, ale jednak poradzili sobie w życiu, więc po co terapia pozwólmy się im rozwijać na swój sposób. Teraz w dobie internetu gdy kontakty społeczne można ograniczyć do minimum mogą rozwijać swoje pasje, zainteresowania……… Tak rozmawiałam o tym ze znajomym psychiatrą i on mi powiedział o drugiej stronie o tych którzy sobie w „normalnym świecie : nie radzą. o tych którzy mają kilka prób samobójczych za sobą, którzy pogrążają się w depresji, o bezdomnych którzy skomplikowane wzory zapisują na ścianach przytułków….. Ja więc stawiam na terapię 🙂 Pozdrawiam
Ależ oczywiście! Ja również stawiam na terapię, zwłaszcza w erze wysokich technologii. 🙂
Tak