Witam Was serdecznie na progu nowego roku szkolnego i przedszkolnego 2018/19. Życzę Wam, aby nadchodzące dziesięć miesięcy było dla Waszych dzieci wzniosłym czasem sukcesów w nabywaniu kolejnych umiejętności w języku polskim. Czasem bardzo budującym, przynoszącym Wam dumę i zadowolenie z Waszych pociech!
Dawno nie pisałam dla Was na blogu, więc czas na to, by zaległości nadrobić. Dzisiaj chciałam się z Wami podzielić historią Marty – dorosłej dziewczyny, kobiety, którą spotkałam podczas jednej z moich podróży jakiś czas temu. Rozmowa z nią oraz jej doświadczenie dwujęzyczności stały się dla mnie inspiracją a jednocześnie pretekstem, aby po raz kolejny wypowiedzieć się na temat dorastania w otoczeniu dwóch i większej ilości języków, mimo że w specjalistycznej literaturze branżowej oraz w internecie, na forach i blogach logopedów znajduje się wiele przydatnych informacji, wzbogaconych często o wartościowe komentarze, spostrzeżenia i wrażenia rodziców dwujęzycznych dzieciaków.
Przestawię Wam zatem sylwetkę bohaterki dzisiejszego postu. Marta mieszka na stałe we Włoszech. Jest dojrzałą kobietą, obecnie w wieku 39 lat. Jej ojciec jest Włochem, pochodzącym z uroczej, przepełnionej słońcem Sycylii, natomiast jej matka wywodzi się z terenów byłej Jugosławii. Marta, dorastając w Italii, wychowywała się w rodzinie dwujęzycznej, gdzie językiem dominującym oczywiście był język włoski. Jednakże matka Marty gorliwie i z ogromnym zapałem, pieczołowicie dbała o to, by jej córka znała też język serbsko-chorwacki, w którym porozumiewa się druga część jej rodziny. Marta, jako małe, kilkuletnie dziecko, rozmawiając z rówieśnikami ze swojego otoczenia, ze swoimi koleżankami czy też w domu z najbliższą rodziną, posługiwała się dwoma językami, lecz mieszała je. Ale była dzieckiem szczęśliwym, pogodnym, bardzo radosnym, pełnym życia, energii i entuzjazmu, dzieckiem bardzo lubianym w środowisku. Z chwilą rozpoczęcia zajęć w szkole podstawowej we Włoszech, gdy Marta miała 7 lat, pojawił się problem, poważny problem. Nauczycielka we włoskiej szkole, troszcząc się o poprawność językową dzieci, natychmiast zareagowała na mieszanie języków u Marty i zaleciła natychmiastową wizytę u logopedy. Na nieszczęście Marty wiedza logopedyczna w latach 80. ubiegłego stulecia w zakresie dwujęzyczności była bardzo uboga. Włoski logopeda, zgodnie z ówczesnym stanem wiedzy, przedstawił rodzicom Marty dość kategorycznie brzmiące zalecenie: „Proszę całkowicie wyeliminować język serbsko-chorwacki i mówić do dziecka tylko po włosku”. Matka Marty, wierząc w szczere intencje i kompetencje logopedy, skrupulatnie dostosowała się do tego zalecenia, mówiąc do córki już tylko po włosku. I co się stało dalej? Marta nie mieszała już języków, wysławiała się pięknie w języku włoskim, wprowadzając w zachwyt swoją szkolną nauczycielkę. Logopeda oraz nauczyciel osiągnęli „sukces”, lecz w ten sposób dwujęzyczność u Marty została stracona, aby nie powiedzieć, że zabita z premedytacją.
I teraz nasuwa się pytanie: Czy zabieg eliminacji drugiego, mniejszościowego języka był też sukcesem dla Marty jako człowieka? Człowieka, dla którego język jest nośnikiem emocji, wyrazem wrażeń i przekazem pełni życia we wszystkich jego aspektach, a nie tylko suchym kodem wyrażającym mniej lub bardziej imperatywną komunikację. Co czuła Marta jako nastoletnia dziewczyna dobijająca już wiekiem do prawie dwudziestu lat, kiedy odwiedzając babcię i dziadka w Belgradzie, nie potrafiła w języku serbskim kontynuować rozmowy, ograniczając się jedynie do prymitywnego pozdrowienia „dobro jutro baka i djed”? Marta czuła wtedy bunt, a jednocześnie wściekłość, że będą w jakiejś części Serbką, nie potrafi się porozumieć z bliską rodziną. I po części ten żal pozostał w niej aż po dzień dzisiejszy.
Od tego czasu, kiedy włoski logopeda postawił Marcie diagnozę, minęło około trzydzieści lat. Biorąc pod uwagę, że logopedia jest stosunkowo młodą gałęzią nauki, trzydzieści lat to bardzo dużo czasu. Przez ten okres dokonał się naprawdę wielki postęp w logopedii, nie mówiąc już o intensywnych badaniach nad dwujęzycznością. Dzisiaj już wiemy, że do małych, zdrowych i prawidłowo rozwijających się dzieci, rodzice mogą swobodnie mówić w dwóch językach, a mieszanie języków u dzieci po prostu minie z czasem. Doceńmy to wielkie dobrodziejstwo jakim jest umiejętność naturalnego, spontanicznego funkcjonowania w dwóch językach. Rodzice, mówcie śmiało do swoich dzieci w Waszych własnych, ojczystych językach, aby ich dwujęzyczność nie była stracona.
Moje dziecko urodziło się na Sycylii. Od samego początku mówiłam do niego wyłącznie po polsku a rodzina męża oczywiście po włosku i sycylijsku. Przez pierwsze lata po urodzeniu syna nie znałam włoskiego a z mężem porozumiewałam się po angielsku. Dziecko miało więc codzienny kontakt z trzema jezykami i dialektem. Nigdy nie pojawił się problem mieszania języków. Kiedy syn poszedł do szkoły, zaczął się buntować i nie chciał mówić po polsku. Nie zmuszałam go do używania polskiego ale kontynuowałam mówić do niego tylko w tym języku. Efekt jest taki, że jako 11 latek mówi bardzo poprawnym i bogatym leksykalnie włoskim nie mieszając go z dialektem (którym też się posługuje); mówi po polsku, jak Polak i ma bardzo ułatwione zadanie w szkole jeśli chodzi o angielski. Od tego roku zaczął uczyć się też hiszpańskiego i widzę, że przychodzi mu to łatwiej niż rówieśnikom. Możliwość dorastania w otoczeniu kilku języków to ogromny dar. Wystarczy tylko umiejętnie się zachować w kryzysowych momentach, jesli takie sie pojawią.
Z dużym zainteresowaniem przeczytałem tekst, który przy okazji wywołał we mnie wspomnienia. Otóż w dawnych czasach, kiedy, wzorem pana logopedy z Włoch, nakazywano leworęcznym dzieciom siłą (!) posługiwanie się ręką prawą, ja zacząłem uczyć się języka angielskiego. Był rok 1985 czy 86, dostęp do internetu był gdzieś między Wisconsin a Dakotą Południową (a i to ledwo do wysłania listy płac w txt), nie pochodziłem z mieszanej rodziny, książek nie było prawie żadnych, a jeśli już były, to brzydkie, nudne, niezrozumiałe. Byłem tak uparty, że z finansową pomocą mamy, 8 lat później zdałem egzamin FCE na ocenę A. I żaden pseudonaukowiec, płaskoziemca czy inny „wiedzący wszystko lepiej” nie zdołał mi tego wybić z głowy. Szkoda, że dziś tylko 10% uczących się języków podchodzi do tematu tak jak ja. Oni wręcz SAMI SOBIE to wybijają z głów…
Wracając do rąk, dziś na szczęście już wiemy, co to jest ręka dominująca i na karę zasługuje ten, który przymusza do używania tej niedominującej. Na taką samą karę zasługiwałby ów logopeda, gdyby nie nieco usprawiedliwiający go ówczesny brak wiedzy i badań (a mógł być pionierem
Mam sześcioletnią dwujęzyczną siostrzenicę (polski-angielski) i wiem, że siostra przykłada ogromną wagę do mówienia w obu językach z podobną swobodą i bez skrępowania, mieszania czy wstydu. Oby tak dalej! Oby Marysia, odwiedzając swoich polskich dziadków mogła śmiało z nimi rozmawiać, a nie wstydzić się, że w pewnym momencie ktoś zdecydował za nią, że dwa języki w głowie – to się w głowie nie pomieści!
szkoda tylko ze w wielu krajach logopedia stanela na poziomie sprzed tych 30-40 lat… Mieszkam we Francji. Tutejsi „specjalisci” jak tylko dziecko ma jakiekolwiek problemy (nawet zwykla wade wymowy, ktora wymaga malej korekcji poprzez cwiczenia) za problemy winia wielojezycznosc i przekonuja rodzicow do zaprzestania uzywania jezyka domowego i przejscie wylacznie na francuski. W czesci rodziny mojego meza, ktora mieszka we Francji, wiekszosc dzieci nie mowi w jezyku rodzicow (arabski), bo wlasnie albo szkola albo specjalisci naciskali na usuniecie „problemu” poprzez usuniecie jezyka arabskiego z domu. My tez przechodzilismy to z synem (autystyk) i teraz z corka (problem z podnoszeniem jezyka, polski specjalista proponuje naciecie wedzidelka podjezykowego) – za wade wymowy dziecka francuski logopeda wini fakt, ze w domu uzywamy 4 jezykow.